Kilimandżaro, 29 czerwca 1995
![]() |
Wczesnym rankiem udajemy się na dworzec autobusowy. Celem
pierwszego etapu naszej podróży jest Moshi. Miasto położone u podnóża góry
Kilimandżaro, odległe od Dar es Salaam o jakieś 540 km. Około godziny 16.00 dojeżdżamy
do Moshi i kierujemy się prosto do naszego hotelu. Po długiej i męczącej trasie
marzymy tylko, aby jak najszybciej zmyć kurz podróżny. I tym razem zatrzymujemy
się w schronisku młodzieżowym, YMCA. Obiekt w Moshi jest dużo większy od tego w
Dar es Salaam. Piętrowy budynek z przestronnymi pokojami i prysznicami na każdym
piętrze. Na parterze znajduje się duża, przeszklona jadalnia z widokiem na
wewnętrzny dziedziniec z ładnym ogrodem. Gdy podnosi się poranna mgła naszym
oczom ukazuje się sama Kilimandżaro. Piękna majestatyczna góra, jakby wyrastała
gdzieś zaraz za naszym hotelem. Niesamowite wrażenie. Kilimandżaro jest dość
kapryśną górą i nie zawsze prezentuje się w pełnej okazałości. Nawet w piękne
słoneczne dni lubi zasłaniać się chmurami. Nocami w Moshi temperatura spada do
około 16 stopni C. Dla nas jednak nie straszne są takie warunki. Jesteśmy przygotowani
na wszystko, ostatecznie wybieramy się na zdobycie Kilimandżaro. Zaopatrzeni w
polary, kurtki puchowe i wygodne skórzane buty z plecakami ruszamy ku
przygodzie. Od dziecka marzyłam, o tym, aby wejść na Kilimandżaro. Rozpiera
mnie energia i entuzjazm.
Rano przyjeżdża po nas kierowca i zawozi do Marangu Gate (1860 m n.p.m.) w Narodowym Parku Kilimandżaro, Kilimanjaro National Park. Góra Kilimandżaro i teren w koło niej stanowi obszar chronionym, dlatego utworzony został park narodowy. Wejście na teren parku jest ściśle kontrolowane i dozwolone tylko przez oficjalne przejścia. My meldujemy się w Marangu, ponieważ wybraliśmy trasę Marangu Route. Szlak ten uchodzi za najmniej wymagający kondycyjnie i tym samym (pozornie) najbardziej przystępny dla każdego. Wyjście na trasę Marangu wymaga wcześniejszej rezerwacji, jeśli chce się korzystać z dostępnych w parku obiektów noclegowych. Załatwiamy niezbędne formalności w biurze, kompletujemy naszą ekipę i możemy ruszać.
![]() |
| Kilimanjaro National Park |
![]() |
| odcinek Mandara - Horombo. Widok na szczyt Kibo |
![]() |
| odcinek Mandara - Horombo. Widok na dwa szczyty: Kibo i Mawenzi |
Na śniadanie kucharze serwują nam kaszkę z mąki kukurydzianej, chleb i herbatę z ogniska. Naładowani energią ochoczo ruszamy dalej. Przez cały dzień towarzyszy nam widok na Kilimandżaro i choć ewidentnie idziemy w jej kierunku, cały czas wydaje się stać w miejscu w tej samej odległości od nas. Skończył się las tropikalny teraz idziemy przez roślinność średniej wysokości, głównie krzaki. Mijamy piękne pomarańczowe płonące pochodnie (Trytoma groniasta), zielone lobelie oraz wysokie sukulenty senecio kilimanjari - rośliny endemiczne, które występują tylko na zboczach masywu Kilimandżaro. Na trasie nie ma znaczących przewyższeń. Podejście wydaje się bardzo łagodne, prawie nieodczuwalne, a jednak na koniec dnia dochodzimy do wysokości 3700 m n.p.m. W Horombo Hut decydujemy się na 4-osobowy lokal zamiast piętrowych łóżek w dużym baraku. Nasz ciasny, ale własny domek jest bardzo przytulny. Jest też w nim zdecydowanie cieplej. Po obiadokolacji siedzimy do zachodu słońca na schodkach przed domkiem, a gdy robi się ciemno i zimno wchodzimy do środka. Każdy układa się w swoim śpiworze na pryczy, a Rysiek na ochotnika mości sobie wygodne gniazdko na podłodze. Staramy się jak najlepiej wypocząć przez noc.
![]() |
| schronisko - Kibo Hut |
![]() |
| na odcinku Horombo - Kibo |
![]() |
| na odcinku Horombo - Kibo. Tragarze niosący nasz dobytek, jedzenie, drewno i wodę. |
Od razu zaczynamy mocne podejście. Jest to zaskoczenie po tym jak przez ostatnie trzy dnie szliśmy „spacerkiem” w górę. Żarty się skończyły. Pniemy się zakosami w górę. Z każdym krokiem nogi robią się coraz bardziej jak z ołowiu. Dodatkowo idziemy po kamyczkach i żwirku wulkanicznym, który zsuwa się spod stóp. Trzeba bardzo uważnie stąpać. Mijamy szczyt Mawenzi (5150 m n.p.m). Mariusz, który od dwóch dni już nie czuł się najlepiej i szedł bardzo wolno, kroczek za kroczkiem teraz nie wytrzymuje i musi coraz częściej się zatrzymywać. Ma silne nudności. Za chwilę ja również zaczynam odczuwać takie same dolegliwości. Dodatkowo, jakby znikąd przychodzi silny ból i zawroty głowy. Przy każdym postoju pokładam się na głazie, jak na miękkiej poduszeczce i marzę tylko, aby choć przez chwilkę się zdrzemnąć. Poza silnymi nudnościami, wymiotami, bólem głowy dochodzi jeszcze obezwładniająca senność. Jest mi zupełnie obojętne co do mnie mówią. Mam wrażenie, że nie jestem w stanie się podnieść. Chce mi się tylko spać. Dlatego właśnie na Kilimandżaro nie można wchodzić w pojedynkę. Zawsze musi być ktoś, kto będzie pilnował, aby towarzysz wspinaczki nie zasnął. Sen jest najbardziej niebezpieczny, ponieważ w tak niskiej temperaturze można po prostu zamarznąć. Przewodnicy nas cały czas pilnują. Jeden z przodu przyświeca drogę, drugi zamyka pochód. Zachęcają nas do kroczenia w rytmie „pole pole”, ale do prawdy nikt nawet nie jest w stanie iść inaczej niż tylko bardzo, bardzo wolno.
![]() |
| Kilimandżaro, Gilman's point |
![]() |
| "śniegi" Kilimandżaro |
Przed schroniskiem czekają nasi tragarze z
poczęstunkiem w postaci soku pomarańczowego. Właśnie tego mi było trzeba.
Niestety mój żołądek jest innego zdania. W oczekiwaniu na pozostałych kładę się
na chwilę. Po krótkim odpoczynku wszystkie dolegliwości przechodzą i, gdy
szczęśliwi zdobywcy Uhuru Peak wracają jestem gotowa zejść z nimi do Horombo
Hut. Nocleg w schronisku na wysokości 3700 m n.p.m. i zejście prosto do Marangu
Gate następnego dnia. Na tej wysokości wszyscy odzyskujemy wigor i dobry humor.
Przewodnicy rozdają nam dyplomy zdobywców Kilimandżaro. Żegnamy się z naszymi
miłymi opiekunami i niestrudzonymi tragarzami i wracamy do naszego hostelu YMCA
w Moshi.
Wejście na Kilimandżaro wymaga dobrej kondycji
fizycznej, ale nie to jest najważniejsze. Otóż największą niewiadomą jest to,
jak zachowa się nasz organizm na wysokości powyżej 5000 m. Przed podjęciem
próby zdobycia Kilimandżaro mało kto może to sprawdzić. My wybraliśmy 5-dniową
wyprawę. Dla lepszej aklimatyzacji zalecana jest 6 lub 7-dniowa. Wtedy spędza
się dodatkowy dzień na wysokości powyżej 3700 m., co pozwala na lepsze
przystosowanie się organizmu do wysokości, a co za tym idzie niższego ciśnienia
atmosferycznego.
Robimy sobie dwudniową pauzę przed kolejną wyprawą.
Mamy odzież do wyprania, buty do czyszczenia i kolejną wyprawę do załatwienia.
Ubrania pierzemy ręcznie i mamy nadzieję, że wyschną na czas – w Moshi nie jest
zbyt gorąco. Buty oddajemy do pucybuta, którego pracownia mieści się pod
ogromnym drzewem niedaleko naszego hostelu. Po godzinie mycia, suszenia,
pastowania, wygrzewania w słońcu, szczotkowania buty są tak wyglancowane, że
sam szewc/producent by ich nie poznał i z pewnością od nowości nigdy nie były
tak czyste. Naprawdę świetna robota.
Zgodnie z umową, kolejnego dnia rano przyjeżdża po nas (samochodem marki Landrower) kierowca, który przez najbliższy tydzień będzie nas wozić po bezdrożach Tanzanii. Z Moshi kierujemy się prosto na targ w Arushy. Na miejscu dołącza do nas kucharz, Salim. Chłopaki ładują worki z prowiantem do samochodu i ruszamy.
![]() |
| nasze namioty |
Ale na chwilę obecną sytuacja ta nie zaprząta nam głów,
ponieważ właśnie dostrzegamy pierwszego zwierza. Jest nim ogromny słoń
buszujący w zaroślach przy samej drodze. Jest to w zasadzie całkiem normalne,
że na wiele kilometrów przed oficjalnymi terenami parków czy rezerwatów spotyka
się dzikie zwierzęta. Granice parków, obszarów chronionych są tylko umowne i obowiązują
ludzi a nie zwierząt. I taką swoistą granicą jest miejscowość Mto wa Mbuu.
Teraz już oficjalnie jesteśmy na obszarze, gdzie w każdej chwili możemy spotkać
zwierzęta. Zaczynamy eksplorację parków od Lake Manyara National Park. Rezerwat
ten jest obszarem mocno zalesionym, jednak bez trudu udaje nam się dostrzec
żyrafy, słonie i liczne grupy guźców. Samochód wyposażony jest w szyberdach, co
zapewnia całej naszej piątce bardzo dobrą możliwość obserwacji. Naszym zachwytom
nie ma końca. Każde napotkane zwierzę zostaje obfotografowane ze wszystkich
stron. Główną atrakcją tego parku jest oszałamiająca ilość flamingów bytujących
nad jeziorem Manyara, od którego z resztą wywodzi się jego nazwa. Dzięki tym
ptakom jezioro z daleka wydaje się być różowe. Gdy słońce zaczyna chylić się ku
zachodowi robi się naprawdę pięknie.
![]() |
| kolacja przy lampie olejnej w sercu parku Serengeti |
Po sycącym śniadaniu zwijamy namioty i kontynuujemy
nasze safari. Pniemy się ostro w górę po zboczu i po zaledwie kilkunastu
minutach zatrzymujemy się w hotelu Lake Manyara. Obiekt jest pięknie położony
na wzgórzu skąd roztacza się zachwycająca panorama na okolicę. Po krótkiej
przerwie jedziemy dalej. Naszym kolejnym przystankiem jest Olduvai Gorge. W wąwozie
Olduvai znajduje się jedno z najsłynniejszych stanowisk archeologiczno-antropologicznych.
To tutaj odnalezione zostały najstarsze ślady homo sapiens. Na granicy wąwozu mieści
się muzeum archeologiczne, do którego zaglądamy. Olduvai Gorge znajduje się
mniej więcej w połowie drogi między terenem Krateru Ngorongoro a parkiem Serengeti. Po
krótkiej sesji fotograficznej jedziemy dalej w kierunku Serengeti.
Park Serengeti zajmuje tak ogromny teren, że nie sposób przemierzyć go nawet w kilka dni. My spędzamy tam dwa dni i dwie noce. Zatrzymujemy się na kampingu w najbardziej zielonej części rezerwatu, Seronera. Sam teren kampingu nie jest niczym ogrodzony, po prostu przy wjeździe jest tabliczka i tyle. Pod wieczór gdy odchodzimy od naszych namiotów w kierunku wjazdu na parking stajemy oko w oko z bawołem, który akurat się tam pasie. Z przerażeniem wycofujemy się natychmiast i do końca pobytu, ani się ważymy powtarzać takie spacerki. kolejnego dnia dochodzi do niebezpiecznego spotkania z grupą pawianów, które swobodnie chodzą po terenie kampingu. W którymś momencie Jadzia wracając z toalety zostaje zaatakowana przez pawiana, który akurat grzebie w śmietniku. Przez dwa kolejne dni wyjeżdżamy rano po śniadaniu na safari po parku. Przemierzamy kilometry sawanny, aby zobaczyć jak najwięcej różnych gatunków zwierząt. Dla wprawionego przewodnika, jakim okazuje się być nasz kierowca nie jest trudne obranie właściwego kierunku w poszukiwaniu na przykład lwów lub lampartów. Spotykamy swobodnie pasące się wielkie grupy antylop gnu, zebr, różne gatunki antylop i gazel, wszędobylskie hieny. Na naszych oczach rozgrywa się dramat młodej impali ściganej przez geparda. W innej części parku trafiamy na lwicę z młodymi. Siedzą sobie spokojnie na skale, w promieniach chylącego się ku zachodowi słońcu. A gdy wydaje nam się, że już widzieliśmy wszystko, z traw, tuż przy naszym samochodzie wychylają się jeszcze trzy małe lwiątka. Dla takich widoków nie straszny nam całodzienny skwar, wiatr we włosach ani piach w oczach i zębach. Jesteśmy zachwyceni.
![]() |
| pierwszy słoń |
![]() |
| pierwszy struś |
![]() |
| lwica z młodymi |
![]() |
| siła spokoju oryksów |
Krater Ngorongoro - Obszar Chroniony Ngorongoro zlokalizowany w największej kalderze świata o średnicy 20 km. Już sam zjazd do wnętrza krateru przyprawia człowieka o szybsze bicie serca, a co dopiero atrakcje czekające na dole. Na stosunkowo niewielkim obszarze można spotkać chyba wszystkie afrykańskie zwierzęta, również gatunki zagrożone wyginięciem, takie jak nosorożec biały. Przemierzamy krater wzdłuż i wszerz a naszym zachwytom nie ma końca. Oglądamy dzikie zwierzęta z tak niewielkiej odległości, że wydają się być prawie na wyciągnięcie ręki. Na całe szczęście chroni nas samochód, bo w pewnym momencie w naszym kierunku zmierza wielka lwica. Wydaje się iść na czołówkę. Dosłownie o włos mija nasze auto. Przechodzą nas ciarki. Dopiero gdy możemy się jej dokładnie przyjrzeć widać, że jest stara i wychudzona. Przypuszczalnie nie stanowi już zagrożenia dla nikogo, ale oczywiście nie zamierzamy tego w żaden sposób sprawdzać. Na terenie parków nie wolno wysiadać z pojazdów poza wyznaczonymi w tym celu miejscami postoju. Mniej więcej w centralnej części parku Ngorongoro jest jezioro a przy nim właśnie takie miejsce. Zatrzymujemy się, aby rozprostować nogi. Jednak nawet w takich miejscach trzeba się zawsze mieć na baczności, ponieważ nie są one w żaden sposób odizolowane od zwierząt.
Pod wieczór rozbijamy obóz na nowym kempingu. Tym
razem jesteśmy na stosunkowo dużej wysokości. Noc jest bardzo zimna. Rano
dodatkowo wieje mroźny, porywisty wiatr. Z trudem zwijamy naszą katedrę. Hania
mówi, że jeszcze nigdzie tak nie zmarzła, jak w Afryce, a była nawet na
biegunie północnym.
Kolejnego dnia rano udajemy się do Tarangire National Park, jest to już ostatni punkt na mapie naszego Safari. Obszar szczególnie polecany miłośnikom słoni i baobabów, bo tych w rezerwacie jest najwięcej. Oczywiście są również duże stada zebr, gazeli i antylop, głównie gnu oraz grupki strusi. Jeśli się ma szczęście można też dostrzec ukrywające się w trawach lwy i inne drapieżniki. Tarangire nie jest tak dużym parkiem jak Serengeti ani tak zadrzewionym jak Lake Manyara, ani tak kompaktowym jak Ngorongoro, ani też nie ma takiej sławy jak pozostałe trzy, lecz z pewnością jest wart obejrzenia. Jest pięknym parkiem. Zlokalizowany jest około 70 km od Arushy i prowadzi do niego dobra asfaltowa droga.
Po południu podjeżdżamy w okolice wodopoju. W
milczeniu obserwujemy, jak ze wszystkich stron parku nadciągają wielkie stada
słoni. Potężne zwierzęta tłoczą się przy wąskiej, płytkiej rzeczce, która niczym wąż wije się przez wąwóz.
Chwilę wcześniej, w innej części parku, byliśmy świadkami jak
turyści w samochodzie przed nami swoim lekkomyślnym zachowaniem rozgniewali jedno
z tych wielkich zwierząt. Słoń postawił uszy, podniósł trąbę i wydając
przerażający odgłos ruszył w ich kierunku. Mało brakowało a reszta
zaalarmowanych zwierząt zaatakowałaby niefrasobliwych turystów i innych znajdujących się w okolicy. Jeden rozsierdzony słoń jest w
stanie przewrócić samochód, a co dopiero całe stado. Na szczęście nie doszło do
tragedii, a nasz przytomny kierowca w porę wycofał auto z zagrożonego obszaru.
Ostatni nocleg spędzamy w okolicy parku. Rano
wracamy do Arushy. Przyjeżdżamy do miasta o całkiem przyzwoitej porze i mamy
przed sobą jeszcze całe popołudnie i wieczór.
Zatrzymujemy się tradycyjnie w schronisku
młodzieżowym YMCA i spędzamy następny dzień w mieście.
Te dwa tygodnie były dla każdego z nas absolutnie
niezapomnianym przeżyciem.
Minęło 28 lat od naszej pamiętnej wyprawy. Oczywiście wiele się zmieniło, ale emocje towarzyszące takim wyjazdom zawsze pozostają wyjątkowe.
![]() |
| sukulenty ze szczytem Mawenzi w tle |
Więcej zdjęć i relacji z parków znajduje się we wpisie:
O Tanzanii słów kilka - Parki Narodowe
Polecam serdecznie.
















Piękna podróż marzeń, jak zawsze dobrze opisana i udokumentowana.
OdpowiedzUsuńChoć minęło już 28 lat, to wciąż aktualne.
Brawo Podróżniczka.
Bardzo dziękuję i polecam pozostałe artykuły 🤓 🥰
UsuńJakie piękne Safari. Chciałbym kiedyś pojechać tą samą trasą i odbyć taką samą podróż. Dziękuję. Sy.
OdpowiedzUsuńMarzenia się spełniają😎. Trzeba tylko zorganizować Safari. Dziękuję i pozdrawiam 🥰
UsuńSuper wyprawa i rewelacyjna relacja. Dzieki, ze dzielisz sie swoimi wspomnieniami z tych pieknych miejsc.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy i czekamy na kolejne reportaże.
Basia i Slawek
Bardzo dziękuję i cieszę się, że moje relacje się Wam podobają. Pozdrowienia serdecznie 🥰
Usuń