W
Lindi zrobiliśmy krótki przystanek. W samym środku miasta znajduje się piękna
długa plaża z białym piaskiem. Dzisiaj woda była spokojna, ale często są tam duże
fale, ponieważ jest to otwarte morze. Przeszliśmy się chwilę po plaży, ale było
bardzo, bardzo gorąco. Gdy ruszyliśmy dalej, naszą uwagę przykuł zniszczony
lecz piękny pałacyk, a po drugie stronie ulicy fragment kamiennej baszty. Postanowiłam
zgłębić ich historię. Liczyłam na znalezienie jakiś informacji na ich
temat w miejskiej bibliotece. |
| Lindi, ładne ruiny |
Około godziny 16.00 dojechaliśmy do
Mtwary. Celina, moja siostra podjęła nas pysznym obiadem – curry z kurczaka,
ryż i szpinak oraz papaja. Podobniej, jak w ubiegłym roku, przez najbliższe
tygodnie będziemy gościć u niej w domu.
Dzień 5
Przed południem pojechaliśmy na naszą działkę. Kulisy powstania tego
przedsięwzięcia opisałam tutaj. Chcieliśmy jak najszybciej zobaczyć, jak się zmieniła przez ten rok. Co nowego urosło
i może nawet zebrać jakieś plony. Mój mąż był cały w skowronkach, gdy udało mu
się znaleźć kilka mango. Sezon na nie w zasadzie się już skończył, więc na
drzewach pozostały tylko nieliczne sztuki. Przez cały rok moja siostra dzielnie
opiekowała się naszą działką. Przy tak bujnej roślinności, porządkowanie terenu
praktycznie polega na każdorazowym karczowaniu raczej niż samym tylko koszeniu
trawy.
 |
| Pierwszego dnia na działce, Wandzia i Filip. |
 |
| Nasze pierwsze plony - mango |
 |
| Nasz pierwszy ananas uratowany przed małpami |
 |
| Papaja. Tym razem jeszcze nie z naszej działki |
Następnie pojechaliśmy do Mikindani. Wstąpiliśmy
z wizytą do naszego znajomego (przez wiele lat był bardzo dobrym znajomym
naszych rodziców). Potem udaliśmy się do restauracji w Boma na
krótki odpoczynek przy szklaneczce schłodzonego napoju. Przed wyjazdem z
Mikindani wstąpiliśmy do muzeum w domu Livingstone’a. O Mikindani napisałam w
osobnym poście, który można znaleźć tutaj.
Po południu poszliśmy popływać niedaleko
Cliff Baru. Woda była cieplutka jak zupa, ale przyjemna. O Cliff Barze napisałam w ubiegłorocznym artykule, który znajduje się tutaj.
 |
| Cliff Bar |
 |
| Cliff Bar, flora i fauna |
 |
| Cliff Bar, flora i fauna |
Dzień 6
Dzisiaj od rana Wandzia ochoczo lepiła
pierogi. Obiecała mojemu bratu, że przed wyjazdem będzie mógł spróbować
prawdziwych polskich pierogów. Jako, że amatorów pierogów w domu nie brakowało
Wandzia miała pełne ręce roboty.
Dzień 7
Dzień spędzony na działce - koszenie,
karczowanie i sadzenie nowych roślin, w szczególności palm. Na działce jest
około 12 owocujących palm, są one już wiekowe i pomału się „wykruszają”,
dlatego trzeba robić nowe nasadzenia. Dni są niezmiernie upalne, praca w polu
jest niezwykle męcząca. Po powrocie do domu tylko długi popołudniowy odpoczynek
pozwala się zregenerować. Wieczorem w Cliff Barze Wandzia zamówiła sobie
masajskie buty. Własnoręcznie wykona je Isaya (czyt.: Isaja). Podał cenę, a na
pytanie kiedy będą gotowe odpowiedział: „Dwudziestego ósmego”. Zatem
czekamy. Znaczy się Wandzia czeka.
Dzień 8
Przerwa od prac polowych. Możemy pomyśleć o innych atrakcjach. W tym tygodniu
są bardzo dalekie odpływy, dlatego decydujemy się na przedpołudniowe pływanie w
wiosce rybackiej. Tam woda zawsze jest. Pod wieczór idziemy na małe zakupy do osiedlowego
sklepiku u Umi, niedaleko domu.
 |
| warsztat krawiecki niedaleko domu |
 |
| warsztat krawiecki niedaleko domu |
Dzień 9
Po śniadaniu Patrycja (moja siostrzenica) i Pili (nasza przyjaciółka) zabrały
nas (Wandzię i mnie) do miasta. Pierwszym punktem była wizyta w bibliotece. Przed
budynkiem leżał stos książek. Weszłyśmy do środka, a przy drzwiach leżał
kolejny. Na samej górze sterty Wandzia wypatrzyła książkę o Marii
Curie-Skłodowskiej. Bardzo się wzruszyła. Zapytałam bibliotekarza o interesujące
mnie podręczniki, ale ich nie było. Te które mi przyniósł były strasznie zakurzone.
Chyba nikt ich nigdy nie wypożyczał. Jednak, jak słusznie zauważyła Wandzia,
książki i regały może i nie były nigdy odkurzane, ale podłoga jest myta
nieustannie – nawet w trakcie naszego krótkiego pobytu.
Punkt drugi – zakupy na
głównym miejskim targu. Kupiłyśmy 2 kg ryżu, 1 kg fasoli, kapustę, cebulę,
pomidory, paprykę, okrę oraz hibiskus na herbatę. Koszt 20 000 TSh, czyli
niecałe 40 zł. Przy stoisku z wyrobami z drewna, metalu oraz traw i liści
palmowych (służą do wyplatania mat i koszy) naszą uwagę przykuły dwa małe,
okrągłe koszyczki. Od razu nam się spodobały. Obejrzałyśmy je dokładnie, ale jakoś
nie mogłyśmy się zdecydować na zakup. Jak nakazuje dobry zwyczaj w handlu, nie chciałyśmy
okazywać nadmiernego zainteresowania przy sprzedawcy. Jednak zaraz po wyjściu z
hali targowej zrobiło nam się żal, że ich nie kupiłyśmy. Z tego wszystkiego, nawet
nie zapytałam o cenę. Trudno, następnym razem musimy być bardziej zdecydowane.
 |
| na straganie w dzień targowy: między innymi okra (długa zielona) i bakłażany |
 |
| na straganie w dzień targowy: różności |
Ostatnim
punktem były zakupy w starej części miasta. Obiecałam Wandzi, że pojedziemy do
Mini Marketu na „wielkie” zakupy. Będąc zatem na miejscu wpadłyśmy w wir
zakupów i klucząc między trzema regałami (dokładnie tyle jest ich w sklepie) udało
nam się upolować mieloną kawę do przywiezionej z Polski kawiarki, herbatę, dżem
owocowy i coś jeszcze. W sumie wydałyśmy 23 000 TSh (niecałe 43 zł). W drodze
powrotnej kupiłyśmy jeszcze butelkę tanzańskiego wina – Dodoma wine (13
000 TSh). Różowe wino było kompromisem pomiędzy białym, które lubi Wandzia a
czerwonym, które wolę ja. Lekko schłodzone wino wypiłyśmy ze smakiem do obiadu. |
| Dodoma wine |
Wieczorem poszliśmy na spacer wzdłuż wybrzeża. Był bardzo wysoki przypływ, woda
w zupełności zakrywała naszą plażę niedaleko Cliff Baru. Silne fale rozbijały
się z hukiem o przybrzeżne skały. W takich warunkach pływanie było zbyt niebezpieczne,
dlatego zamiast tego zrobiliśmy sobie sesję zdjęciową w promieniach
zachodzącego słońca. Następnie udaliśmy się do Cliff Baru na kolację i zimne Kilimanjaro,
czyli tanzańskie piwo. |
| Cliff Bar. Cela w swoim biurze |
 |
| Cliff Bar, kawa i poranne fotografowanie |
 |
| Cliff Bar, kawa i poranne fotografowanie (altanki) |
Dzień 10
Tradycyjnie już, jak prawie każdego dnia od naszego przyjazdu do Mtwary poszliśmy
wypić naszą poranną kawę w zielonej oazie w Cliff Barze (dokładny opis Cliff Baru
znajduje się tutaj).
Za każdym razem siadamy w innej altance. W taki sposób zmieniamy perspektywę i
obiekty do fotografowania w pięknych okolicznościach przyrody. Dzisiaj, na
przykład po łące za ogrodzeniem długo przechadzała się czarna czapla. Potem
przyszły cztery małpy, które z upodobaniem przeglądały się w lustrzanych
drzwiach jednego z domków. Ilości różnokolorowych ptaków nie da się nawet
zliczyć. A w drodze do domu minął nas facet z wielką rybą na motorze. Ot takie
atrakcje, a wszystko to jeszcze przed śniadaniem.
 |
| Cliff Bar, czapla |
 |
| Cliff Bar |
 |
| Facet z miecznikiem na motorze |
Koło dziesiątej pojechaliśmy na działkę. Ciąg dalszy prac polowych. Było kilku
pracowników więc robota szła szybko i sprawnie. Zrobiliśmy ławeczkę w cieniu mangowca. Wykonaliśmy pomiary
pod domek dla stróża i umówiliśmy się z majstrem, który go wybuduje. Wróciliśmy
do domu bardzo zmęczeni. Na obiad ryż z fasolą na mleczku kokosowym. Danie
bardzo zasmakowało Wandzi. Wieczorem pojechaliśmy na drinka do lokalu na drugim
końcu dzielnicy. Po powrocie do domu czekała na nas piękna niespodzianka. Pili
przyniosła nam dwa śliczne, plecione koszyczki. Te same, którymi się tak zachwyciłyśmy
wczoraj na bazarze. |
| koszyczki |
 |
| mój koszyczek |
 |
| koszyczek Wandzi idealnie komponuje się z każdą kreacją |
Dzień 11
Zwariowana sobota.
Patrycja zawiozła nas do portu rybackiego podziwiać wschód słońca. Pili zabrała
miskę, żebyśmy miały do czego włożyć ryby. W porcie i na targu rybnym było
sporo osób, głównie kobiet z miskami i wiadrami, za to ryb prawie wcale. Połowy
są ściśle zależne od pływów. Akurat zaczynał się odpływ i rybacy dopiero
wypływali w morze. Wróciliśmy ze sporą kolekcją zdjęć lecz bez ryb.
Po śniadaniu poszliśmy na plażę „na
środku oceanu”. Tak nazywamy piaszczysty fragment dna daleko od brzegu, który w
czasie odpływu tworzy złotą plażę. Woda w tym miejscu przybiera przepiękną turkusową
barwę. Przyjemnie było się pomoczyć, jednak nie trwało to nawet godzinę, bo
woda bardzo szybko odchodziła. Potem pozostał nam powrót do brzegu i odpoczynek
w cieniu namorzyn. Posiedzieliśmy chwilę, ale ze względu na bardzo daleki
odpływ brakowało jakiegokolwiek powiewu od wody i upał był niemiłosierny.
Udaliśmy się na obiad do Cliff Baru. Wystarczyło przejść na drugą stronę jezdni.
Dzisiaj gotowała Pili. W menu było ugali (mamałyga z mąki kukurydzianej)
z sosem rybnym. Dodatkowo przebywający aktualnie w Cliff Barze Polak
przyrządził sos z ośmiornicy. Dla odmiany dzisiaj do obiadu wypiliśmy
schłodzone Safari – kolejne tanzańskie piwo.
Cały dzień było bardzo gorąco i duszno.
Wieczorem usiedliśmy w altance na wyspie. Przynajmniej tam było odrobinę więcej
powietrza.
Dzień 12
W nocy przyszedł długo wyczekiwany deszcz, a dokładniej rzecz biorąc, wielka
ulewa i burza z piorunami. W dzień jakby nigdy nic, słońce paliło niemiłosiernie i nadal było parno i duszno.
Dzień 13
Od samego rana byliśmy w Cliffie. Celina miała sprawy urzędowe do załatwienia,
więc my pilnowaliśmy biznesu. W południe rozszalała się tropikalna ulewa. Odgłos deszczu spadającego na blaszany dach zawsze przyprawia mnie o pozytywne
dreszcze. Potem przyjechał Piano na motorze ze sprawunkami. Właśnie mieliśmy wracać do domu na obiad. Pili i Wandzia z radością wskoczyły na motor i odjechały z Piano w siną dal... ku rozbawieniu wszystkich.
 |
| Cliff Bar. Jazda na "szaszłyka" - dwóch lub więcej pasażerów |
Dzień 14
Rano wielkie sprzątanie w Cliff Barze. Na obiad ryż z sosem rybnym oraz dwa
rodzaje smażonej ryby. Soczysty ananas na deser.
Wieczorem wypożyczyliśmy krzesła z
Cliffu i usiedliśmy na bulwarze. Półksiężyc odbijał się w oceanie, cudnie podświetlając
taflę wody. Wspaniała morska bryza. Dopiero gdy mocno zgłodnieliśmy
udaliśmy się na kolację do Cliff Baru. Isaya, zgodnie z obietnicą przyniósł masajski
buty, własnej roboty dla Wandzi.
 |
| masajskie buty Wandzi |
Dzień 15
Wielki dzień. Początek budowy na naszej działce.
Dzień 16
Kolejny wypad do miasta na zakupy. Właściwie to było zakupowe szaleństwo. Poza
niezbędnymi produktami spożywczymi kupiłam sobie spodenki i sukienkę w groszki.
Wandzia zafundowała sobie piękny pomarańczowy szal oraz pojedynczy kawałek kitenge.
Nawet Patrycja uległa tej zakupowej euforii i kupiła sobie śliczną, bardzo
twarzową sukienkę.
Kitenge – wzorzysta, kolorowa
tkanina z bawełny. Kupon materiału składa się z jednej, dwóch lub trzech
identycznych części o wymiarach 180x120 cm każda. Sprzedawany jest w całości
lub w częściach. Nadaje się na sukienki, męskie koszule i spodnie.
Kanga – kolorowa, bawełniana
tkanina, cieńsza od kitenge, również o powtarzającym się wzorze, ale dodatkowo z
obramówką i jakimś ciekawym przesłaniem nadrukowanym u dołu. Kupon materiału składa się z dwóch
identycznych części o wymiarach 150x100 cm każda i zawsze sprzedawany jest w
całości. Kanga przeważnie noszona jest przez kobiety. Jedna część może służyć
do owinięcia się w pasie, a druga do zakrycia głowy i ramion – osłona przed
palącym słońcem. Zarówno kanga jak i
kitenge od zawsze służą jako „chusta” do noszenia małych dzieci na plecach.
 |
| Sukienka i chusta z kitenge |
Po zakupach pojechałyśmy prosto do
krawcowej. Wandzia wzięła ze sobą tunikę, która miała posłużyć za wzór na
sukienkę. Dziewczyna bez zbędnych ceregieli na kolanie zdjęła miarę z tuniki i zakomunikowała
nam, że wieczorem nowa kreacja będzie gotowa.
Pod wieczór pojechaliśmy do Yatch Club
w Mikindani. Mogliśmy obserwować zachód słońca nad zatoką Mikindani Bay.
Gdy zapadł zmierz okazało się, że od paru godzin w całej okolicy nie było prądu.
To nam w zupełności nie przeszkadzało, ponieważ księżyc pięknie oświetlał plażę
i odbijał się w wodzie. Mogliśmy z przyjemnością delektować się morskim
wiaterkiem przy chłodnym piwie (mimo braku zasilania było nadal całkiem dobrze
schłodzone).
Dzień 17
Przez kolejne dwie noce przechodziły burze z wielkimi ulewami. Wygląda na to,
że na dobre zaczęła się pora deszczowa. To dobrze, ponieważ bez deszczu ludzie
nie mają co jeść. Całe rolnictwo, małe i duże jest uzależnione prawie w stu
procentach wyłącznie od opadów. Na działce trwają prace budowlane. Rano
pojechaliśmy zrobić inspekcję. Wszyscy pracowali jak mróweczki. Wieczorem
poszliśmy nad morze. Nie było klimatu do pływania, ale posiedzieliśmy sobie nad
wodą.
Dzień 18
Dziś dzień gospodarczy - sprzątanie domu. W szafce znalazłam książkę, którą tak usilnie chciałam wypożyczyć z miejskiej biblioteki. Po skończonych obowiązkach, czas na przyjemności. Przespacerowaliśmy się do Safiny,
gdzie znajduje się plaża publiczna (jakieś 20 min. od domu). Pochodziliśmy
trochę po plaży, ale ostatecznie usiedliśmy pod parasolką w Police Mess. Lokal
znajduje się bezpośrednio przy brzegu, skąd roztacza się panoramiczny
widok na ocean. Obserwowaliśmy poczynania rybaków na łodziach. Najpierw wiał silny wiatr. Potem
przyszła mocna ulewa i wiatr stał się porywisty. Być może na środku zatoki był
to sztorm albo szkwał. Większość łodzi zdążyła odpłynąć zanim rozszalał się deszcz. Jeden z kutrów, który najwyraźniej zbyt długo zamarudził na wodach, po podniesieniu żagla
był niemiłosiernie smagany przez wiatr i spienione fale. Kołysało nim jak małą papierową łódeczką. Długo obserwowaliśmy jego zmagania i
próby utrzymania się na powierzchni. Trzymał się ledwo ledwo. Za jakiś czas
zniknął z naszego pola widzenia. Mamy tylko nadzieję, że udało mu się
bezpiecznie dopłynąć do przystani.
 |
| Mtwara, samotny żaglowiec kontra sztorm |
Wieczorem upiekłam chleb i słodkie bułeczki.
Moja siostra od lat sama piecze chleb. Zdradziła mi swój tajny przepis –
wszystkie składniki na oko. Za każdym razem wychodzą świetne wypieki.
Dzień 19-22
Niedzielne przedpołudnie spędziliśmy w Cliffie. Na obiad ryż z sosem curry z
krewetkami oraz arbuz na deser. Po południu przeszliśmy się na plażę publiczną.
Było sporo ludzi spacerujące wzdłuż morza, głównie rodzinki z małymi dziećmi i trochę osób siedzących na plaży. W morzu kąpały się głównie młode chłopaki. Fale
były bardzo wysokie i silne. W zasadzie pływać było trochę trudno, ale woda
była bardzo przyjemna. Resztę popołudnia spędziliśmy na krzesełkach w Police
Mess. Przyjemny wiatr wiał od morza a fale głośno rozbijały się o
przybrzeżne skały. Bardzo przyjemne popołudnie.
W poniedziałek po południu pływanie w wiosce rybackiej. Bez wątpienia jest to
najlepsze miejsce do kąpieli o każdej porze dnia, niezależnie od poziomu wody i
od tego, czy akurat trwa przypływ czy odpływ.
 |
| Wszystkie odcienie Oceanu Indyjskiego - odpływ |
 |
| Wszystkie odcienie Oceanu Indyjskiego - odpływ |
 |
| Wszystkie odcienie Oceanu Indyjskiego - przypływ |
 |
| Wszystkie odcienie Oceanu Indyjskiego - przypływ |
 |
| Wszystkie odcienie Oceanu Indyjskiego - przypływ |
W kolejnych dniach na zmianę
przedpołudnie w Cliffie lub na działce. Domek rośnie jak na drożdżach.
Na obiad placki ziemniaczane. Wieczorek
w Police Mess przy silnym wietrze i w blasku księżyca oświetlającym
plażę i morze.
Dzień kobiet - uroczysta kolacja w
Cliffie i emblematyczne danie - kurczak z frytkami do tego butelka czerwonego
wina z RPA.
Dzień 23
Dzień targowy - szaleństwo zakupów. U pana od koszyczków Wandzia kupiła sobie
piękny słomkowy kapelusz. Następnie w sklepie z szalami nie mogąc się
zdecydować na jeden, kupiła ich kilka. Później w domu sprezentowała mojej
siostrze i mi po jednym. Na targu odkryłam, że są specjalne sekcje krawieckie.
Generalnie każda alejka skrywa ciekawe zakątki. Następnie zatrzymałyśmy się
przy ulicznym straganie, aby kupić nerkowce. Każda ze sprzedających chciał, aby
kupić od niej. Ostatecznie kupiłyśmy u każdej po jednej paczce. Na stoisku z
ciuchami Wandzia wypatrzyła maskotkę dla córeczki Joshua, jednego z pracowników
Cliff Baru. W domu doprowadziła misia do porządku, wystroiła go w ubranko i
wieczorem podarowała dziewczynce.
 |
| Mtwara, na bazarze |
W domu wszyscy pracownicy zaangażowani byli w porządkowanie ogródka i
przesadzanie kwiatów. Pili ugotowała pyszny obiad - ugali z rybą, a na
deser mango i awokado. Po krótkim odpoczynku poszliśmy nad morze. Usiedliśmy na
krzesełkach podziwiając uderzające o brzeg fale. Wieczorek w Cliffie. Na
kolację Cela ugotowała pyszny rosołek.Dzień 24
Dzisiejsze przedpołudnie spędziliśmy na pracy w polu. Posadziliśmy kilka palm i
innych drzewek. Wieczorek nad oceanem. Kolacja w Cliff Barze – ośmiornica i
kałamarnica z frytkami.
Dzień 25
Wycieczka do Mikindani. Minęliśmy Yacht Club, stare miasto Mikindani i objechaliśmy
zatokę w poszukiwaniu piaszczystej plaży. Nieco klucząc przez kolejne wioski i
wioseczki dojechaliśmy najbliżej brzegu, jak tylko się dało. Jednak nigdzie
wody nie było ze względu na bardzo daleki odpływ. Na chwilę zatrzymaliśmy się w
jednej z wiosek. Jedna z mieszkanek pozwoliła nam zaparkować na swoim podwórku.
Nieopodal w cieniu drzew grupka dzieci grała w dwa ognie szmacianą piłką. W
mojej siostrze natychmiast obudziła się mała dziewczynka i ochoczo dołączyła do
zabawy, tym samym zdobywając sympatię dzieci i nasze uznanie. Po rozegraniu
słusznej partyjki Cela zdecydowała, że zawrócimy. Po drodze minęliśmy duże
skupisko baobabów. W ostatnich latach obserwuje się masową wręcz wycinkę tych
majestatycznych drzew. Wielka szkoda.
Zrobiliśmy piękną wycieczkę krajoznawczą
i ostatecznie wróciliśmy do naszego ulubionego lokalu w Mikindani, czyli Yatch
Club. Wyglądało jakby odpływ nie dotyczył tego miejsca. Był całkiem wysoki
poziom wody. Ochoczo zanurzyliśmy się w przyjemnie ciepłym morzu. Cudowna, odświeżająca
kąpiel w zatoce Mikindani Bay.
 |
| Mikindani Bay, droga wśród baobabów |
 |
| widok na Mikindani Bay |
 |
| Mikindani Bay |
 |
| Mikindani Bay. Podczas gdy my odpoczywamy inni pracują. Połów krewetek. |
Dzień 26
Niedzielne msze święte w Tanzanii trwają co najmniej dwie godziny. Dzisiejsza trwała
prawie trzy. Było bardzo dużo ogłoszeń parafialnych, głównie zachęcających
wiernych do większej szczodrości.
Po południu poszliśmy z wizytą do Mamy Pili. Zawsze ją odwiedzamy, gdy jesteśmy
w Mtwarze. Dla mnie spotkanie z Mamą Pili jest jak spotkanie z bliskim
członkiem rodziny. Znamy się od lat. Mimo, że życie jej nigdy nie rozpieszczało
nie utyskuje nad swoim losem. Jest osobą pogodną, pełną życzliwości i zawsze chętną
pomagać innym.
 |
| Mama Pili i Wandzia w swojej nowej sukience z kitenge |
Po emocjonującej wizycie u Mamy Pili udaliśmy się do punktu widokowego. Miałam nadzieję zrobić kilka zdjęć zatoki, tymczasem trafiliśmy na
jeszcze ciekawsze ujęcia. Akurat rozgrywał się wspaniały spektakl wypływających
w morzem kolorowych łodzi rybackich. Do większych kutrów podpływały małe
łódeczki, które następnie były wciągane na pokład tychże kutrów. Przypuszczam,
że był to rodzaj „podwózki” dla rybaków małych łódeczek, aby oszczędzić im
trudu wiosłowania. |
| Mtwara, port. Załadunek łodzi |
Dzień 27
Zrobiliśmy podsumowanie dotychczasowych wydatków na budowę i wyszło nam, że są
dużo większe niż przedstawiony kosztorys. Dodatkowo budowa nie jest jeszcze
zakończona. W związku z tym przestaje to być domek dla stróża, a staje się
domkiem dla nas, niezależnie od jego niewielkich rozmiarów. Tym oto sposobem
wybudowaliśmy sobie na działce domek lub murowaną altankę, jak kto woli.
 |
| Domek pod palmami |
 |
| schody robią furorę w okolicy |
Wieczorem długo siedzimy nad morzem. Gdy
zapada zmrok na powierzchni wody zaczynają pojawiać się dziesiątki migoczących
punkcików. To lampki na łódkach rybackich. Mężczyźni całą noc będą łowić, aby
rano dostarczyć świeży połów na targ rybny.  |
| zachód słońca nad zatoką w Mtwarze. Po prawej w oddali widoczne światełka |
 |
| Mtwara, tak za dnia wyglądają nocne punkciki |
Dzień 28
Znowu pojechaliśmy do Mikindani, ale tym razem z delikatną misją. Chcieliśmy
zwiedzić stary kościół i zobaczyć się z siostrami zakonnymi, które się nim
opiekują. Świątynia znajduje się na wzgórzu za miastem a ostatni odcinek okazał
się nieprzejezdny. Musieliśmy zostawić samochód na czyimś polu i pójść dalej
pieszo. Zważywszy na wzniesienie i bardzo upalny dzień trasa do kościoła była
jak prawdziwa pielgrzymka do sanktuarium. Siostry były mocno zaskoczeń naszą
wizytą, a nawet trochę nieufne. Jak się dowiedzieliśmy na co dzień do kościoła
przychodzi mało wiernych, ponieważ Mikindani zamieszkuje głównie ludność
muzułmańska. Sióstr w zasadzie nikt nigdy nie odwiedza. Takie mniszki pustelniczki.
Zabytkowym kościołem zarządza proboszcz, którego akurat nie było. Najładniejsza,
przynajmniej z zewnątrz jest plebania. Duży budynek w kolorze sieny palonej.
Kościół niegdyś w podobnej konwencji został kilka lat temu odnowiony i
pomalowany na biało, co moim zdaniem zniszczyło jego pierwotny urok. Zakonnice
nie umiały nam opowiedzieć historii kościoła, ani wyjaśnić dlaczego została
zbudowana taka duża świątynia skoro w okolicy nie ma wielu wiernych. Być może
dzisiejsza duża plebania była kiedyś klasztorem, w którym mieścił się zakon męski?
Po odpowiedzi na te pytania najwyraźniej będziemy musieli wybrać się do
księdza. Na pożegnanie zakonnice życzyły nam błogosławieństwa i dziękowały za
odwiedziny i przyniesione dary. Po takim wysiłku fizycznym (i nie tylko)
musieliśmy jak najszybciej uzupełnić mikroelementy. Udaliśmy się zatem na
zasłużone piwko dla pielgrzymów. Najbliżej mieliśmy do Yatch klubu.
W uzupełnieniu (z chwili
publikacji na blogu): okazuje się, że od czasu do czasu wierni nawiedzają kościół
w Mikindani. Tak było w tym roku w pierwszą niedzielę po Wielkanocy (Niedzielę
Miłosierdzia Bożego), gdy odbyła się pielgrzymka wiernych z dwóch parafii w
Mtwarze.
 |
| Mikindani, zabytkowy kościół |
 |
| Mikindani, zabytkowa plebania |
Dzień 29
Rano kawa w Cliffie, potem pływanie w wiosce rybackiej. Woda była chłodna ale
bardzo przyjemna. Na brzegu rybacy naprawiali łódź i cerowali sieci. Takie
codziennie przygotowania przed wypłynięciem na połów. Jeden z mieszkańców zaproponował
mi kupno którejś z zacumowanych łodzi rybackich. Odpowiedziałam, że się
zastanowię….
W uzupełnieniu (z chwili
publikacji na blogu): … i nadal się zastanawiam ….
 |
| W wiosce rybackiej |
Późnym popołudnie pojechaliśmy jeszcze na chwilę na działkę. Musieliśmy odebrać
kolejny etap prac. Patrycja obfotografowała pole dronem. Taka dokumentacja daje
nam zdecydowanie lepszy pogląd na całość. Wieczorem pakowanie i przygotowanie
do podróży. Cela do późnych godzin nocnych przyrządzała dla nas prowiant na
drogę. Będziemy cały dzień w trasie, a nie lubimy kupować jedzenia w
przypadkowych miejscach.
W ostatnim tygodniu pobytu w Mtwarze dni
nagle zaczęły się kurczyć. Nie mogliśmy ze wszystkim zdążyć. Musieliśmy
wybierać między rzeczami ważnymi a ważniejszymi. I tak na przykład zabrakło nam
czasu, aby pojechać na półwysep Msanga Mkuu, który znajduje się na przeciwko
portu rybackiego. Jest tam ładna plaża i nieduża knajpka. Kilka lat temu
byliśmy na Msanga Mkuu. Wtedy jechaliśmy tam trzy godziny samochodem przez
okoliczne wioski i wioseczki, a na miejscu nie było żadnego lokalu
gastronomicznego. Wzięliśmy wtedy ze sobą prowiant, a będąc już na miejscu
kupiliśmy pyszną rybę od lokalnego rybaka. Upiekliśmy ją na ognisku i zjedliśmy
ze smakiem bez soli i jakichkolwiek przypraw. Teraz na Msanga Mkuu płynie się
promem. Przeprawa z portu rybackiego trwa niecałe 20 minut.
 |
| Fauna i flora Oceanu Indyjskiego |
 |
| Fauna i flora Oceanu Indyjskiego |
 |
| Fauna i flora Oceanu Indyjskiego |
 |
| Fauna i flora Oceanu Indyjskiego - miska pełna ośmiornic |
Dzień 30
Wycieczka do Kilwa Kisiwani w drodze do Dar es Salaam.
Pobudka o godz. 4 rano. Wyjazd o godz. 5.10.
O godz. 7.00 przejeżdżaliśmy już przez Lindi. Przywitał nas piękny wschód słońca. Na plaży było sporo biegających i ćwiczących osób. Minęliśmy ruiny niegdyś pięknego
pałacyku. Wprawdzie nie udało mi się zdobyć wiarygodnych informacji na jego
temat, przypuszczam jednak, że mógł to być budynek stowarzyszenia Aga Khan
wybudowany w XIX wieku.
O godz. 9.15 na skrzyżowaniu w
Nangurukuru skręciliśmy w kierunku Kilwa – opis znajduje się tutaj.
Godz. 13.00 wyjazd z Kilwa. Siedząc już spokojnie w samochodzie mój mąż
nieśmiało zauważył, że nasza łódeczka nie była wyposażona w kamizelki
ratunkowe.
O godz. 18.00 wjechaliśmy do Dar es Salaam, ale w domu u Filipa byliśmy dopiero ok. godz. 20.45. Niestety takie są
korki w mieście.
Po czterech bardzo aktywnych i
intensywnych (na własne życzenie)
tygodniach spędzonych w Mtwarze mieliśmy parę dni odpoczynku w Dar es
Salaam. Filip i Jaklyn rozpieszczali nas pysznym jedzeniem i super fajnymi
atrakcjami.
 |
| Lindi o poranku |
 |
| Dar es Salaam. Moja bratanica i bratowa |
 |
| Przygotowanie szkolnej fryzury |
Dla nas podróż do Tanzanii jest przede
wszystkim wizytą u rodziny. Będąc na miejscu staramy się w jak największym
stopniu uczestniczyć w życiu codziennym mieszkańców. Cieszą nas drobne przyjemności
typu pływanie w wiosce rybackiej lub spacer nad morzem. Sam pobyt w tropikach
jest dla nas atrakcją. Mtwara nie znajduje się na żadnym szlaku turystycznym.
Do najbliższego parku narodowego i innych atrakcji turystycznych trzeba jechać co
najmniej kilkaset kilometrów. W mieście nie ma długich białych piaszczystych
plaż ciągnących się kilometrami. Nie każdego dnia i nie o każdej porze są
sprzyjające warunki do pływania ze względu na przypływy i odpływy. Nie ma wielu
luksusowych hoteli z dużymi basenami. Często w mieście wyłączany jest prąd. Czasami
brakuje wody bieżącej i wtedy trzeba korzystać ze studni lub zbiornika.
Jednak są to zaledwie drobne niedogodności. W zamian za to możemy przebywać w
enklawie zieleni i miejscach, gdzie nie ma nadmiernej ingerencji w naturalny
ekosystem, podziwiać cudowne krajobrazy, przebywać na świeżym powietrzu w
cieple i słońcu. Będąc w Mtwarze nie możemy narzekać na brak aktywności
fizycznej, ponieważ pracy na działce czy w Cliff Barze nigdy nie brakuje. Codziennie
możemy delektować się świeżymi rybami i innymi owocami morza. Jeść pyszne i
świeże owoce prosto z drzewa. Na przykład banany, jak to mówi Filip można jeść
na śniadanie, obiad i kolację. Za każdym razem inny gatunek i pod inną postacią
– gotowane (solo lub z mięsem), smażone, pieczone, w postaci frytek itd.
Piękna relacja z podróży i udokumentowana na zdjęciach.
OdpowiedzUsuńŻycie w Tanzanii jest piękne.
Wpiszę to w swoje podróżnicze plany.
Brawo Agnieszko
Bardzo dziękuję 🥰
UsuńDziwnie że mnie nie ma na tych zdjęciach ponieważ czuję jakbym był tam razem z Wami. Dziękuję za piękną relację i czekam na więcej. SY.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję Sy, zapraszamy na następny wyjazd 🥰
UsuńCieszę się, że mogłem ponownie się tam przenieść czytając tego bloga. Wciągający dziennik i piękne zdjęcia 😄
OdpowiedzUsuńBardzo serdecznie dziękuję 🥰 Polecam pozostałe artykuły na blogu 🤓.
UsuńByłam szczęśliwa uczestniczą tej podróży podczas której podziwiałam uroki Tanzanii ,ale także miałam dużo czasu aby spojrzeć na swój świat ,ten pozostawiony chwilowo na innej półkuli .
OdpowiedzUsuńTeraz mogę nadal wracać do tych szczęśliwych dni poznawania innej kultury .Agnieszko, Twoja relacja pozwala mi przenosić się do tego niezapomnianego świata i wspominać razem spędzone chwile💃🏻💃🏻💃🏻
Niezmiernie mi miło 🤓🤗🥰
UsuńZnowu z wielką radością przeczytałem Twoją relację z podróży do Tanzanii. Zazdroszczę!
OdpowiedzUsuńPiękne opisy, fantastyczne zdjęcia, wspaniały zbiór informacji, który mam nadzieję kiedyś wykorzystam.
Serdecznie Was pozdrawiamy!
Barbara i Sławek .
Serdecznie dziękuję🥰. Bardzo się cieszę, że mój artykuł jest źródłem inspiracji do kolejnej podróży. Gorąco zapraszam do Tanzanii.🤓
UsuńPo przeczytaniu Twojej relacji z wyprawy pokochałam Tanzanię❤️
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę 🥰
UsuńChciałabym usiąść nad oceanem i poczuć wolność jak mniemam czyją to ,,ludziki” na żółtych fotelikach podczas przypływu🤣🤣🤣❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńWiatr we włosach, smak soli w ustach🤣🤣🤣 i pełny relaks 😀.
UsuńRelacja bogata w szczegóły,ciekawostki,codzienność i niezwykłość Tanzanii.Dla mnie to więcej niż tekst i zdjęcia,to moja wycieczka do miejsc ,zdarzeń,ludzi,widoków,kolorów,nastrojów...Temperatura,zapachy,smaki,stroje,praca,uśmiechy,mozół trwania w klimacie,w warunkach dalekich od wygód...Kocham te opowieści,wędruję po wielokroć prowadzona Pani wybornym tekstem.Chylę czoło z wielką wdzięcznością.Pozdrawiam najserdeczniej!barbara stankiewicz/przyjaciółka Wandy/
OdpowiedzUsuńPani Basiu, niezmiernie mi miło i bardzo, bardzo dziękuję za uznanie 🥰 Serdecznie pozdrawiam i zachęcam do czytania kolejnych relacji podróżnych.
OdpowiedzUsuń